“Pomysł na szkołę przyszedł do mnie spontanicznie. A gdy już się pojawił w głowie, to zaczął puchnąć i w końcu nabrzmiał do tego stopnia, że trzeba było zacząć działać” – wywiad z Ewą Glińską, właścicielką HappyHours

[ 8- 12 min czytania]
Po wielu latach nauki angielskiego, udzielania korepetycji i prowadzenia lekcji językowych postanowiła iść za ciosem i pasję przekuć w biznes. Ewa Glińska, o której mowa, od 2006 roku prowadzi własną, mobilną szkołę językową HappyHours. Szkołę języka angielskiego, którą da się zarządzać przez wielofunkcyjną komórkę! Zaintrygowane? 😉 Zapraszamy do rozmowy!
Dlaczego zdecydowałaś się otworzyć mobilną szkołę angielskiego? Dla pieniędzy?
Nie, nie dla pieniędzy. Szkoła powstała z ogromnego zamiłowania do języka angielskiego. Pieniądze nie są dla mnie celem samym w sobie. Liczy się przede wszystkim frajda działania, wymiana pozytywnej energii na linii szkoła–nauczyciele–kursanci oraz satysfakcja z dobrze wykonanej pracy – pieniądze są pochodną tych działań. Zacznijmy jednak od początku…
Będąc na studiach, zaczęłam udzielać korepetycji z języka angielskiego. Wkrótce nie byłam w stanie uczyć wszystkich osób, które się do mnie zgłaszały, ponieważ chętnych było zbyt dużo. Wiele razy słyszałam od kursantów, że przychodzą do mnie na angielski między innymi dla atmosfery, jaką tworzę podczas lekcji. Kiedyś się nad tym kompletnie nie zastanawiałam – po prostu byłam sobą. Teraz myślę, że byłam nauczycielem z powołania, uwielbiałam kontakt z kursantami a nauczanie sprawiało mi ogromną przyjemność i satysfakcję, zwłaszcza wtedy, kiedy widziałam efekty swojej pracy.
Po studiach szukałam pomysłu na siebie. Gdyby ktoś powiedział mi wtedy, że za dwa lata zarejestruję własną firmę, najprawdopodobniej kazałabym mu postukać się w czoło. Jednak pomysł na szkołę przyszedł do mnie niejako sam, spontanicznie. A gdy już się pojawił w głowie, to zaczął puchnąć i w końcu nabrzmiał do tego stopnia, że trzeba było zacząć działać. Miałam wizję tego, co chcę robić. Przede wszystkim chciałam stworzyć szkołę inną niż wszystkie, z dużym ładunkiem pasji, motywującą i inspirującą do nauki. Kluczem do tego byli wybitni nauczyciele z pasją do zawodu. Stopniowo (i, nie ukrywam, z pewnym mozołem) zaczęłam budować silny zespół profesjonalistów.
Angielski – w moim przypadku – to przygoda życia. Niekonwencjonalna szkoła językowa jest dziełem, które buduję krok po kroku. Jest to też okazja do poznania wielu wspaniałych ludzi (w tym lektorów i kursantów) oraz miejsc, które inspirują do pracy. Prawie nieustannie przesuwam horyzont, poszerzając w ten sposób swoje możliwości, w czym niezmiernie pomaga mi zamiłowanie do wychodzenia poza schemat czy sztampowe działanie.
Jak długo trwało uruchomienie szkoły?
Mniej więcej rok zajęło mi stworzenie biznesplanu, opracowanie podstawowych założeń mobilnego biznesu i form działania.
Z ogromnym sentymentem wspominam początki HappyHours. Kilku zapaleńców, mnóstwo pomysłów, dobrych chęci i życzliwości. Zewsząd płynęła pomoc. Ludzie robili coś razem nie dla pieniędzy, a dla przyjemności. Za darmo powstała nasza pierwsza strona internetowa, za darmo uzyskaliśmy domenę, pierwsze logo, wizytówki etc. Niektóre prace wykonywane były również w zamian za lekcje języka angielskiego. W tych naszych początkach byliśmy permanentnie naelektryzowani pozytywną energią. Nigdy potem nie miałam już do czynienia z tak wielkim ładunkiem optymizmu oraz życzliwości.
Nawiązując do początków, jak długo czekałaś na pierwszych klientów od momentu założenia szkoły?
Pierwsi klienci pojawili się tuż po zamieszczeniu przez nas ogłoszeń w Internecie. Byli to klienci indywidualni. Na pierwszy kontrakt z firmą przyszło mi czekać blisko 2 lata. Stało się tak między innymi dlatego, że nie mieliśmy doświadczenia w obsługiwaniu firm, w związku z czym nie mieliśmy rozbudowanego portfolio i nie mogliśmy pochwalić się referencjami.
Przypuśćmy, że któraś z naszych Czytelniczek chciałaby założyć własną szkołę językową. Od czego powinna zacząć? W co zainwestować?
Nie potrzeba wielkich pieniędzy, aby założyć biznes. Moim zdaniem głowa pełna pomysłów i pasja stanowią największy kapitał początkującego przedsiębiorcy, a do zarządzania niejednym biznesem na początku wystarczy telefon, komputer oraz dostęp do Internetu. Okazuje się, że człowiek, jeśli zajdzie taka potrzeba, potrafi być wielofunkcyjny. Uważam też, że ważne jest poczucie misji, kreatywność i parcie do przodu (mimo pojawiających się – zwłaszcza na początku – porażek lub przeszkód).
Powiązane: Wywiad z Angeliką M. Talagą (Gąsior), Godmother
Z pewnością ważnym początkowym krokiem będzie wybadanie rynku i opracowanie wizji biznesu (a zwłaszcza tego, czym będziemy się wyróżniać). Widzisz, nie mówię o pieniądzach, ponieważ szkołę założyłam bez kapitału początkowego. Inwestowanie zależy od tego, jaki masz pomysł i ile środków na koncie. Jednak jeśli ich nie masz, to też możesz zacząć działać. Mój pomysł na biznes nie wymagał dużych nakładów finansowych, ale za to włożyłam weń mnóstwo energii i mimo początkowych turbulencji (mieliśmy sporo wzlotów i upadków) zawsze wierzyłam, że „w końcu się uda”.
Lubię inwestować pieniądze stopniowo z wypracowanego dochodu, ponieważ wtedy wiem, że dany pomysł „chwycił” i przynosi zysk. Mam też dystans do nowych koncepcji (na początku to tylko koncepcja i nasze oczekiwania z nią związane). Gdy przyjdzie mi do głowy jakieś nowe rozwiązanie, a następnie intuicyjnie czuję, że „jest dobre”, stopniowo wdrażam je w życie i obserwuję, co się stanie, jak zareagują klienci. Jeśli na przykład konkretne działanie marketingowe przyniesie efekty, wtedy je intensyfikuję.
Inwestowanie dużych pieniędzy na początku biznesu niesie ze sobą ryzyko. Znam ludzi, którzy zainwestowali na starcie duże kwoty pieniędzy i zbankrutowali. No, chyba że twój pomysł na biznes jest genialny od samego początku… (zwykle jednak tak nie jest – to próby, błędy, wyciąganie wniosków i modyfikowanie działań).
Na rynku obecnych jest bardzo wiele szkół językowych. Jaki był Twój pomysł na wyróżnienie się?
Koncentrujemy się wyłącznie na oferowaniu elitarnych usług językowych dla dorosłych (zwykle są to tzw. ludzie biznesu). Oferujemy indywidualne kursy angielskiego z dojazdem lektora do ucznia, lekcje przez Skype oraz kursy dla firm. Przeszkoliliśmy mnóstwo osób na kursach indywidualnych, w tym Martynę Wojciechowską i Adama Sztabę. Nauczaliśmy bądź nadal nauczamy w takich firmach jak: Ciech S.A., Atrium Poland Real Estate Management Sp. z o.o., Starlink, Gruner+Jahr, Castorama Polska, Polkomtel S.A., Sony Poland, GfK Polonia, Newell Rubbermaid, Arcus, Komenda Główna Straży Ochrony Kolei i wielu innych.
Pierwszym podstawowym wyróżnikiem HappyHours są wybitni lektorzy z pasją do nauczania. Wszyscy nasi lektorzy mają ukończone studia kierunkowe i doświadczenie w prowadzeniu kursów w firmach. Zwracam też ogromną uwagę na ich osobowość. Muszą być otwarci na potrzeby ucznia, ponadto są komunikatywni, optymistyczni, zaangażowani, zmotywowani i kreatywni. Moim zdaniem nauka jest efektywna wtedy, gdy staje się przyjemnością, co sprawia, że nabiera jednocześnie tempa i lekkości. Nasze kursy są wybierane przede wszystkim ze względu na osobowość lektora (na podstawie przeprowadzonej lekcji próbnej). Myślę, że mam nosa do zatrudniania bardzo dobrych lektorów, z którymi uczeń z przyjemnością odbywa lekcje i jest zmotywowany do nauki.
Drugim podstawowym wyróżnikiem HappyHours są spersonalizowane programy nauczania (nie nauczamy wszystkich z tej samej książki). Potrzeby językowe każdego kursanta są inne. Co więcej, oczekiwania poszczególnych osób wobec zajęć są zróżnicowane, nierzadko wykluczają się wzajemnie. Materiał przerabiany na kursie powinien być dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Program zajęć będzie w pełni odzwierciedlać oczekiwania uczestników wobec kursu, jeśli przed jego przygotowaniem zostanie przeprowadzona analiza potrzeb, która pomaga rozpoznać i zdefiniować potrzeby językowe. Dzięki takiemu podejściu jesteśmy w stanie opracować zindywidualizowany program dla poszczególnego ucznia, bądź grupy. Chciałabym podkreślić, że każdorazowe personalizowanie programu wymaga od nauczyciela elastyczności, kreatywności i korzystania z rozmaitych materiałów edukacyjnych – niejednokrotnie z kilku podręczników jednocześnie (niestety, nie ma na rynku uniwersalnego podręcznika do nauki angielskiego, który odpowiadałby wszystkim w całości).
Powiązane: Wywiad z Kamilą Sidor, szefową Geek Girls Carrots
Nie bez znaczenia jest też to, że praca jest dla mnie przyjemnością. Uwielbiam kontakt z drugim człowiekiem. Budowanie pozytywnych relacji z ludźmi daje mi siłę do działania. To niezbędna energia, której potrzebuję, by pracować na pełnych obrotach i rezonować pozytywnymi wibracjami (serdecznością, życzliwością, optymizmem, wyrozumiałością, otwartością) z uśmiechem na twarzy. Uważne wsłuchanie się w potrzeby kursanta, określenie kierunku kursu oraz świadomość, że mogę zaproponować fantastycznego nauczyciela, przy pomocy którego nauka będzie niezapomnianą przygodą w głąb języka – ma dla mnie kluczowe znaczenie i jest źródłem ogromnej satysfakcji.
W HappyHours nie tylko nauczamy, ale również motywujemy i inspirujemy do nauki, pokazując, że może być ona przyjemnością. Między innymi dlatego aktywnie prowadzimy fanpage na Facebooku, którego zadaniem jest rozwijanie (poprzez zabawę) umiejętności językowych wszystkich zainteresowanych nauką angielskiego. Co więcej, naszą wiedzą dzielimy się w cyklicznych newsletterach oraz na blogu, na którym można znaleźć między innymi porady na temat skutecznej nauki. Chcemy w ten sposób zarazić innych naszą pasją do języka.
Na Facebooku działa też niedawno przez nas założona grupa Happy Share, która zrzesza lektorów angielskiego nauczających w firmach. Naszym podstawowym celem jest dzielenie się materiałami, doświadczeniem, pomysłami, poradami jak i pasjami oraz pozytywną energią i humorem. Happy Share to wsparcie i inspiracja w edukacji. Natomiast pośrednim celem jest obserwowanie lektorów i wyłanianie tych, z którymi pragniemy nawiązać współpracę.
Jakie działania marketingowe, wspierające działalność Twojej, szkoły oceniasz jako najbardziej skuteczne?
Przede wszystkim systematyczne prowadzenie bloga na naszej stronie internetowej, dzięki któremu mamy wysoką pozycję w statystykach Google i coraz więcej wejść na stronę, co przekłada się bezpośrednio na liczbę nowych kursantów. Kolejnym efektywnym działaniem jest bezpłatny test językowy online, dzięki któremu zbieramy adresy mailowe tych, którzy go wypełniają, a następnie wpisujemy je do bazy newslettera i wysyłamy raz w tygodniu tzw. motywatory do nauki angielskiego, czyli maile zawierające materiały edukacyjne, ciekawostki i porady na temat efektywnej nauki. Część z osób znajdujących się w tej bazie wysyłkowej odzywa się do nas po jakimś czasie z pytaniem o ofertę.
Bardzo efektywny jest dla nas również fanpage na FB – często słyszę od klientów, że się im podoba, ponieważ daje wymierne korzyści edukacyjne. Wiele razy też słyszałam, że zanim ktoś wybrał ofertę mojej szkoły, to wchodził na fanpage i dopiero widząc, jak prężnie na nim działamy, zapisywał się do nas na kurs.
Ludzie natychmiast dostrzegają, jeśli biznes działa z poziomu serca, i doceniają to.
HappyHours możesz przez większość czasu zarządzać z jakiegokolwiek miejsca na Ziemi. Zdecydowałaś się na gotowe oprogramowanie do zarządzania szkołą czy stworzyłaś własną platformę?
Ani jedno, ani drugie. Świadczymy usługi językowe z dojazdem do ucznia lub firmy na terenie Warszawy oraz nauczamy przez Skype. Do codziennego kontaktu z lektorami bądź też klientami potrzebny jest mail, skan (lub zdjęcia) i telefon (przeważnie kontaktujemy się telefonicznie, bowiem nasi lektorzy cały dzień pracują w terenie). Korzystamy ze stron internetowych umożliwiających przesyłanie ciężkich plików. Mamy też dysk z danymi w chmurze.
Firma, którą można zarządzać przez komórkę – brzmi to dość niewiarygodnie, ale zapewne jest też marzeniem wielu osób. Czy możesz w skrócie opisać, jak wygląda Twój dzień (obowiązki w pracy i tzw. „rutyna dnia codziennego”)?
Gdy zakładałam HappyHours, zależało mi na tym, aby stworzyć taką formułę szkoły, która umożliwi zdalne zarządzanie, ponieważ myślałam wtedy o wyjeździe z kraju. HappyHours można przez większość czasu zarządzać z jakiegokolwiek miejsca. Wystarczy komputer, wielofunkcyjna komórka i podłączenie do Internetu. Zdarza się, że jadąc w podróż, zabieram sprzęt ze sobą, jeśli wymaga tego sytuacja. Oczywiście na dłuższą metę nie poprzestaję na tym. Nic nie zastąpi bezpośrednich spotkań z klientami lub współpracownikami – jednak jak na razie tych spotkań nie jest wcale tak dużo.
Z klientami indywidualnymi prawie w ogóle nie spotykam się bezpośrednio, jest to konieczne wyłącznie w przypadku organizowania kursów firmowych. Kursanci indywidualni zapisują się do nas online. Większości z nich nie widziałam na oczy – owszem, wymieniamy się mailami lub dzwonimy do siebie, ale to wszystko. Niemal od samego początku kursant ma bezpośrednią styczność jedynie z lektorem, który reprezentuje moją szkołę. Wszelkie formalności, tj. analiza potrzeb, sprawdzanie poziomu językowego, podpisanie umowy na kurs, stworzenie programu, badanie satysfakcji z zajęć oraz płatności – są dokonywane online i można je koordynować przez wielofunkcyjny telefon komórkowy.
Również z lektorami przez znaczną część czasu mam kontakt głównie przez telefon. Bardzo często większość spraw, w tym zlecenie kolejnego kursu, załatwiamy SMS-em, w trakcie przerwy pomiędzy jedną a drugą lekcją. Rozliczanie zajęć, raportowanie i płatności są dokonywane online. Co więcej, zdarzyło mi się nawet odbyć dwie rozmowy rekrutacyjne przez Skype z lektorami przebywającymi w Wielkiej Brytanii, planującymi przylot do Polski po wakacjach. Nie oznacza to, że w ogóle nie spotykam się z nauczycielami, ale nie dzieje się to tak często, jak ktoś mógłby przypuszczać.
Powiązane: Wywiad z Agnieszką Bauer, BEAUTIKON.com
Praca zdalna to znak naszych czasów. Firmy się na nią decydują z oczywistego powodu: znacznie obniża koszty. Dodatkowym, ważnym dla mnie powodem jest specyfika naszej pracy. Otóż mobilni lektorzy – jak się można domyślić – są cały czas w terenie, jeżdżąc od jednej firmy do drugiej. Korzystamy z usług licznych podwykonawców, jednak i ci wykonują zleconą pracę w swoich biurach. Krótko mówiąc: zdalna praca w moim przypadku to konieczność. Pragnąc zachować mobilny charakter szkoły, nie zdecydowałam się (jeszcze) na budynek z klasami.
Zapytałaś mnie o „codzienną rutynę”… Muszę się przyznać, że nie lubię rutyny i staram się jej unikać (chociaż oczywiście nie da się jej całkowicie wykluczyć). Działalność szkoły wiąże się z porami roku. Na jesieni mamy „pospolite ruszenie”, ponieważ wtedy właśnie kursanci zapisują się na angielski. Wrzesień, październik, listopad – to najgorętsze miesiące w działalności szkoły. Skupiam się wówczas przede wszystkim na rekrutacji lektorów, obsłudze nowego klienta i zarządzaniu grafikami lektorów. Jest to dosyć trudne zadanie. W grudniu zwykle mamy wyhamowanie, a następnie kolejne uderzenie fali kursantów w nowym roku (postanowienia noworoczne). Latem jest zwykle trochę spokojniej, chociaż muszę powiedzieć, że zauważam ogromne zainteresowanie kursami i ostatnie wakacje były – ku mojemu zaskoczeniu, ale i radości – bardzo pracowite.
Moja codzienność to w wielkim skrócie zarządzanie szkołą, czyli wiele równoległych działań: od rekrutacji po obsługę klienta, od nadzorowania nauki po sprawy organizacyjne, od księgowość po reklamę, od działań marketingowych po PR. Dużą przyjemność sprawia mi samodzielne prowadzenie bloga, na którym mogę zaprezentować swoje poglądy związane z nauką w przystępny sposób. Interesują mnie media społecznościowe i to, w jaki sposób można za ich pomocą kształtować wizerunek szkoły. Przymierzam się pomału do tworzenia filmów, nie tylko na YouTube. Nie zatrudniam specjalistów do prowadzenia fanpage’a lub newslettera (kiedyś tak było). Sama wszystko nadzoruję przy pomocy dwóch bardzo zaangażowanych lektorek (Kasia i Madzia – to o Was!) i przynosi to dużo większe efekty. Dlaczego? Ano chyba dlatego, że nikt tak nie napisze o szkole, jak ja sama. Kocham to!
A trudności? Z jakimi największymi wyzwaniami wiąże się dla Ciebie praca zdalna i jak sobie z nimi radzisz?
Po pierwsze, praca zdalna oznacza brak budynku, w którym odbywają się lekcje. Ludzie myślą stereotypowo i jak słyszą słowo „szkoła”, to od razu zakładają, że jest to szkoła w ujęciu tradycyjnym, czyli taka z klasami. Zresztą niewykluczone, że za jakiś czas wynajmiemy klimatyczne poddasze w modnej dzielnicy i będziemy tam prowadzić elitarne kursy spersonalizowane.
Po drugie, praca zdalna oznacza biuro w domu lub tam, gdzie akurat jestem (np. na wakacjach; w domu mam wydzieloną przestrzeń biurową) i niemożność oddzielenia sfery prywatnej od zawodowej – w zasadzie non stop jestem w pracy. Przywykłam do tego, ale bywa to czasami męczące.
Wreszcie po trzecie, praca zdalna oznacza również niemożność zbudowania zgranego zespołu. Nasi lektorzy nie znają się, w dużej mierze to indywidualiści z ciekawą osobowością, zdolni do samodzielnej, niekontrolowanej pracy. Jednak czuję w sobie rosnącą potrzebę zżywania się i zacieśniania więzi.
Największe zalety wynikające z uruchomienia i prowadzenia własnej szkoły?
Radość odczuwana każdego dnia, ogromna satysfakcja i duma (tyle innych biznesów wokół mnie upadło, a my trwamy już 10 lat!). Największą gratyfikacją jest dla mnie, kiedy kursant po pierwszej lekcji pisze w mailu: „Pani Ewo, świetny lektor, extra klasa!”. To mnie uskrzydla, bowiem przede wszystkim staram się wyjść naprzeciw oczekiwaniom ucznia. Jego zadowolenie jest na wagę złota.
Napisałam kiedyś artykuł o zaletach uczenia się języka w wieku dorosłym. Jakie czynniki są według Ciebie kluczowe do tego, by nauczyć się biegle władać językiem obcym?
Miłość! [śmiech]. Moja przygoda z językiem angielskim zaczęła się dosyć banalnie. W wieku 11 lat durzyłam się w wokaliście zespołu New Kids on the Block. Zaczęłam uczyć się jego piosenek na pamięć, pisałam nawet do niego listy, głęboko wierząc, że kiedyś zostanę jego żoną (!). Fascynacja idolem wielu ówczesnych nastolatek szybko przeszła, jednak angielski mnie zaciekawił i nadal uczyłam się go z wielką przyjemnością. Nieco później, chcąc dzielić każdą myśl z poznanym Anglikiem, opanowałam język do perfekcji.
A tak już bardziej na poważnie, to przede wszystkim liczy się ciężka praca, wytrwałość, samodyscyplina, systematyczność, ale również (i o to nam chodzi!) rozbudzenie zamiłowania do obcego języka – wtedy nauka staje się przyjemnością.
Ja dodałabym do tego jeszcze motywację 🙂 Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w dalszym rozwijaniu Twojej fantastycznej szkoły!
Śledź